Dzień 36. No i skończyło się rumakowanie


Czy jest to czas na podsumowania i pewnego rodzaju refleksje? Pewnie tak. Czy uda mi się zrobić to w jakiś sensowny sposób? Pewnie nie. Zresztą ocenicie sami. Zapraszam na ostatni wpis, relacjonujący pasjonujące wojaże, niestrudzonych studentów, podczas doświadczenia misyjnego w Ziemi Świętej.

Jak to już dzisiaj jedziemy do domu?!

Dzisiejszy poranek, w porównaniu do 35 poprzednich rozpoczął się wyjątkowo leniwie. Nie wątpliwe był to zwiastun końca tego, co przez ostatnie 5. tygodni wspólnie tworzyliśmy.
Po nocnej adoracji daliśmy sobie czas na dłuższy sen i spokojne przygotowanie się na nadchodzący dzień. Niektórzy wykorzystali go całkowicie, a niektórzy,  obudzeni burczeniem w brzuchu zasiedli ostatni raz do śniadania w Domu Pokoju. Czy było warto? Zadowolenia malujące się na ich twarzach, mówiło że bez wątpienia tak.

Co się działo potem? Dzisiaj czekało nas wiele prac porządkowych. Chcieliśmy w jak najlepszym stanie zostawić pomieszczenia dla dzieci, które przyjadą już za kilka dni, żeby w przyszłym tygodniu rozpocząć nowy rok szkolny. Tak więc, po wykonaniu większości zadań wczoraj, dzisiaj została już tylko tak zwana "kosmetyka". Musieliśmy pościągać i przetransportować pościele do pralni, wyprać ręczniki, skompletować wszystkie wieszaki w szafie, skatalogować wszystkie stołeczki, które początkowo było w pokojach i teraz wróciły na swoje miejsca czy poskładać wcześniej wyprane szmatki Zrobiliśmy również porządki w kosmetykach i lekach, które zostawiliśmy w Domu Pokoju.

Nie należy pominąć zasług Weroniki, która od rana  dzielnie kończyła wczorajsze układanie ubrań dziecięcych w pomieszczeniu wyremontowanym podczas tegorocznego doświadczenia.

Panowie z kolei chyba przegapili fakt, że to właśnie dziś wyjeżdżamy i do razu po śniadaniu wzięli się do pracy. Dziś innowacyjne zadanie i nowe doświadczenie, a mianowicie lakierowanie krzeseł. Nie miałam okazji ocenić jakości wykonania zlecenia, ale po 5 tygodniach wspólnej pracy dam sobie rękę odciąć, że zadanie zostało wykonanie na najwyższy poziomie.




Następnie celebrowaliśmy ostatnią Msze Święta, podczas której, wdzięczni za dar wspólnego wyjazdu, dziękowaliśmy Panu za wszystko co podczas niego otrzymaliśmy.


Później nastał czas wspólnego-ostatniego obiadu na Górze Oliwnej, po którym postanowiliśmy ostatni raz, w "firmowych koszulkach", zrobić sesję zdjęciową na dachu Domu Pokoju z widokiem na Jerozolimę tak gęsto i ściśle zabudowaną... Efekty oceńce sami. Test zaufania, podczas wykonywania tych niezwykle skompilowanych figur akrobatycznych, myślę że zdaliśmy na najwyższą notę.





Nastał czas pożegnań. Dziękowaliśmy s. Lidii i s. Małgorzacie za wspólnie spędzony czas i za całe dobro jakie z ich stron doświadczyliśmy. Niestety przez podniosłość tej chwili, nikt nie pomyślał o uwiecznieniu tej chwili, ale musicie mi uwierzyć na słowo, że był to moment dla wszystkich bardzo ważny.

Później podzieleni na dwa team'y ruszyliśmy w stronę dworca kolejowego (tak to chyba można nazwać), żeby stamtąd ruszyć w dalszą drogę do Tel Avivu.

Tylko z pozoru mogłoby się wydawać, że ekipa jadąca w samochodzie (na marginesie - zaopatrzona w grupo ponad 200kg bagażu) miała o wiele łatwiej i bardziej komfortowo, nic bardziej mylnego! Podczas gdy ekipa pieszo-tramwajowa wygodnie i bez zbędnych obciążeń dojechała do celu, ekipa samochodowa pokonała nie małe trudy, żeby każdy szczęśliwie, zaopatrzony we wszystkie zakupione pamiątki, mógł wrócić do kraju.


 





Po dotarciu na lotnisko przemiła obsługa zadała nam "kilka" pytań, na które bezproblemowo odpowiedzieliśmy i po odprawie udaliśmy się w stronę naszej awionetki.




Pożegnania nie są łatwe, ale wszyscy mamy świadomość, że gdy coś się kończy coś się zaczyna, a owoce tego wyjazdu jeszcze długo będziemy widzieć w naszym życiu. I tak po ostatnich krokach po izraelskiej ziemi wsiedliśmy do samolotu i z widokiem na niesamowity zachód słońca, wyruszyliśmy w drogę do domu.




No i co potem? Chyba każdy dobrze wie. Od samego początku, dobrze było nam znane zakończenie tej opowieści. Udało się bezpiecznie dolecieć do Poznania, gdzie czekali już na nas zniecierpliwieni bliscy. Podczas całego wyjazdu obowiązywały nas trzy zasady: zawsze czapka, zawsze krem z filtrem, zawsze razem. Z przestrzeganiem dwóch pierwszych bywało różnie, natomiast trzecia - była jak amen w pacierzu. Z momentem przekroczenia drzwi lotniska i ona całkowicie przestała obowiązywać. I w ten sposób, w jakimś sensie, nasze drogi się rozeszły, teraz każdy powoli wróci do swojego życia, niosąc dalej w świat to co otrzymał.



Podczas spędzonego razem czasu nauczyliśmy się siebie niemalże na wylot. Wiemy kto pierwszy wstaje, kto ma najgłośniejsze budziki, kto najszybciej chodzi, a kto z kolei pilnuje tyły, gdzie kogo szukać podczas sjesty czy wieczornego czasu wolnego (każdy znalazł sobie swoją kryjówkę, gdzie mógł choć na chwilę schować się przed innymi), kto jest największym fanem lodów, kto najbardziej lubuje się w oliwkach, a kto z kolei najlepiej opanował mówienie po polsku z francuskim akcentem. Poznaliśmy swoje umiejętności pisarskie, fotograficzne i organizatorskie. Czasem ktoś nam zaszedł nam za skórę, czasem puściły nerwy, a czasem coś po prostu, szło nie po naszej myśli. Byliśmy małą i stosunkowo hermetyczną grupą ludzi, którzy wyjechali w specyficzną sytuację klimatyczno-kultorową, do pracy na pełnych obrotach, w cale niezałatwych warunkach pogodowych. Nie ma się co dziwić, że czasem pojawiała się frustracja, zmęczenie czy zniechęcenie. Jednak, co najważniejsze, zawsze umieliśmy do siebie wrócić, pogadać, wyjaśnić niektóre sytuacje i przeprosić. Mamy świadomość własnych wad i tego, że nie zawsze moje zdanie jest najistotniejsze, ale co najważniejsze - staramy się, popełniamy błędy, na których się uczymy i dzięki, którym stajemy się lepsi.


Jechaliśmy do Ziemii Świętej z większymi i mniejszymi oczekiwaniami, niektórzy pierwszy, a niektórzy kolejny raz. Czy otrzymaliśmy to czego pragnęliśmy i doświadczyliśmy tego co chcieliśmy? Nie wiem. Jednak pewne jest jedno - zostaliśmy w tym czasie niesamowicie obdarowani. Doświadczenie pracy i wspólnoty, które przepełnione jest duchem modlitwy, jest dla każdego z nas niesamowicie ubogacające. Były to niewątpliwie rekolekcje, które na zawsze pozostaną w naszych sercach.


Każdy z nas wyjeżdża z czymś innym, z czymś co otrzymał i co będzie ubogacało jego życie. Jednak jest coś, co otrzymaliśmy wszyscy bez wyjątku. WSPÓLNOTA - bardzo nieidealna i z wieloma defektami (jak każdy z nas), ale za to jak piękna i wspierająca w każdych okolicznościach. Każdy z nas wraca nie tylko z camelowymi sandalsami, kilogramami chałwy i kawy, ale również, a może przede wszystkim, z ośmioma Aniołami, które w służą pomocą, wsparciem i modlitwą... które, po prostu SĄ. 


Doświadczenie misyjne Jerozolima2019 oficjalnie uważamy za zakończone.


Aneta


PS. Chyba nigdy nie zrozumiem Izraela...


PS2. Mały bonus. Jak już wiele razy było wspominane - ile osób tyle sposób na spędzanie wolego czasu. Kolaż pt. "Domsi i sjesta" :)



Komentarze