Dzień 12. Czyli co może się wydarzyć w ciągu 24h

Kto nie lubi soboty - leniwy poranek, śniadanie w łóżku, wieczorem może jakieś spotkanie ze znajomymi na mieście. Normalnie żyć nie umierać!

No ale zejdźmy na ziemię. Dzień jak zwykle rozpoczęliśmy o świcie, tak żeby po porannym joggingu (i prysznicu oczywiście) móc uczestniczyć we Mszy Świętej, sprawowanej w naszej kaplicy w Domu Pokoju (tak - naszej, wspominałam już że czujemy się jak u siebie). Następnie śniadanko jako najważniejszy posiłek dnia i... do pracy rodacy!

Dzisiaj pojawiło się kilka innowacji, ponieważ s. Marcina postanowiła zaskoczyć nas nowymi zadaniami. 

Aneta i Wera dostały miotły, które od razu poszły w ruch. Calusieńki teren przed domem został sprawnie oczyszczony ze wszelkich liści, gałęzi i igliwia. Na szczęście mało tu trawy, więc nie ostatecznie nie musiałyśmy malować jej na zielono.

 

Marysia z Domą wyposażone miotły, zniknęly gdzieś na najbliższe 3 godziny, więc w zasadzie nie wiem co z nimi robiły, bo jak widziałam je rano, tak potem spotkałyśmy się dopiero przy obiedzie. Ale zdjęcia mówią same za siebie, musiały robić to, co robiły z wielkim poświęceniem.




 

Mikołaj, ponieważ zna definicję słowa "optymalizacja", postanowił założyć jednosoobową firmę budowlaną i bez problemu poradził sobie z przygotowaniem pomieszczenia do kolejnych działań.


Panowie, korzystając z braku obecności dziewczyn, iście wakacyjnym krokiem udali się na dach, by zażywać przedpołudniowej kąpieli słonecznej. Brakowało tylko zimnego napoju z palemką.


Marysia, za to we własnej pustelni, ofiarowała przy każdym gwoździu jedno Zdrowaś Mario w  intencji pokoju w Ziemi Świętej. 


Po królewskiej, 20-sto minutowej sjeście, przyszedł czas na standardowe sobotnie rytuały. Odkurzanie, wycieranie, pranie - normalka, a mycie podług po arabsku opanowaliśmy niemalże do perfekcji.


Następnie przyszedł czas na upragniony fajrant! Ale ustalmy najpierw definicję fajrantu - to ja Wam opowiem co robiliśmy, a Wy sobie potem to sprecyzujecie. 
Po 10-minutowej walce z Lucky'im (psem obronnym Domu Pokoju) i poświęceniu jednej paróweczki, by przekonać go do wyjścia na podwórko, zkluczyliśmy drzwi, przekroczyliśmy mury Home of Peace i udaliśmy się na zwiedzanie Góry Oliwnej - tak ku uciesze wszystkich poszliśmy... pod górę.



Teraz bardziej na poważnie. Korzystając z wolnego popołudnia mogliśmy pielgrzymować po najbliższej okolicy, dzięki temu byliśmy w Kaplicy Wniebowstąpienia Pana Jezusa, która obecnie zamieniona na meczet, jest własnością lokalnej wspólnoty muzułmańskiej. W tym miejscu rozważaliśmy Słowo Boże i odmówiliśmy dziesiątkę różańca w intencji naszego doświadczenia i wszystkich jego owoców.


Na naszej dzisiejszej trasie pielgrzymowania nie mogło oczywiście zabraknąć kościoła Pater Noster, którego wierzę widzimy z dachu Domu Pokoju. Tamtejsze groty pamiętają czasy Pana Jezusa i to właśnie w tym miejscu Chrystus nauczył swoich uczniów modlitwy Ojcze Nasz. Dzięki Mateuszowi i jego znajomości języka migowego, mogliśmy ujrzeć tę modlitwę w zupełnie innej odsłonie.



Po drodze chcieliśmy pomodlić się w klasztorze Sióstr Benedyktynek, gdzie od wielu lat grupy AKMu spotykały się z Polką - s. Paulą. Niestety nam już to nie było dane, ponieważ Siostra w styczniu odeszła do Domu Pana. Mimo wszystko chcieliśmy odwiedzić to miejsce, jednak po wytrwałym oczekiwaniu na otwarcie bramy, nie udało nam się wejść do środka.

Stamtąd podziwiając widok Jerozolimy, wąskimi uliczkami doszliśmy do kościoła Dominus flevit gdzie Pan Jezus zapłakał nad całą Jerozolimą i przepowiedział jej upadek. W to miejsce jeszcze wspólnie wrócimy, by przez dłuższy czas rozważać wypowiedziane w tym miejscy słowa.



Dzisiaj też odwiedziliśmy miejsce ukamienowania św. Szczepana, gdzie współcześnie znajduje się cerkiew prawosławna. Od tego wydarzenia, jedyne wschodnie wejście starego miasta, Lwia Brama, wzięła swoją drugą nazwę - Brama Św. Szczepana.

Stamtąd udaliśmy się do, mijanego przez nas niemal codziennie, Ogrodu Oliwnego, gdzie Pan Jezus przed swoją męką, poszedł wraz z Apostołami na modlitwę. W całodziennym pośpiechu to właśnie tam, daliśmy sobie moment na głębszą refleksję i zatrzymanie się nad wydarzeniami, które miały tam miejsce. W pięknym kościele, okalanym przez drzewa oliwne, pamiętające czasy Pana Jezusa, doskonale zrozumieliśmy sytuację Jana, Jakuba i Piotra, którzy mieli czuwać z Chrystusem (Mt 26, 47-56). My walczyliśmy dzielnie i myślę, że podołaliśmy temu zadaniu!

 

Pamiętacie jak mówiłam, że nasze wojaże rozpoczęliśmy od wyprawy pod górkę? No więc, nie wiem jak się to stało, ale wracając do domu znów szliśmy pod górę! Ktoś mi powie jak to możliwe?!

Moi drodzy Państwo, nie zapominajmy, że mimo wszystko dzisiaj sobota, więc jak na Polaków przystało, pod wieczór rozpalaliśmy nie tylko misyjnego ducha, ale też i... GRILLA! Tak - takie atrakcje tylko dzięki s. Marcinie, i tylko na Górze Oliwnej. Nie można tu pominąć zasług Pana Ludwika, który razem z Siostrą dzielnie jeździł po sklepach, szukając odpowiedniego grilla. Było "sto lat" z okazji 10. jubileuszowego Doświadczenia Misyjnego w Jerozolimie. Były przepyszne skrzydełka, tańce takie, że ho ho! I niespodzianka przygotowana przez Siostrę - przeprzeprze-pyszny tort urodzinowy! Tak AKM dziś świętował. Drodzy Państwo - tę zabawę Dom Pokoju zapamięta na zawsze!

 


Co teraz się dzieję? Trudno stwierdzić. Mati prasuje, Tomek ćwiczy śpiew na jutrzejszą Mszę, Marysia ogląda zdjęcia, Mikołaj razem z Olą próbują rozpracować nową planszówkę z hebrajską instrukcją, kolejni się modlą, jeszcze inni łażą wte i wewte, a z głębi domu dochodzą radosne śmiechy. I tak, motto naszego wyjazdu brzmi - WYŚPIMY SIĘ PO ŚMIERCI!

Aneta

PS. Przepraszam za ilość znaków, ale pisała to osoba, która milczy tylko gdy śpi, a sami widzicie - działo się dziś sporo!










































Komentarze

  1. PRZEPIĘKNIE! Chwała Panu, korzystajcie i pamiętajcie o całym AKM-ie, dobroczyńcach i przyjaciołach w modlitwie w tym wyjątkowym miejscu! ❤️

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz