Dzień 25. Wracamy. Żartowałem.

Jest godzina czwarta rano. I wiecie co? Nic. Zupełnie nic. 
4:20... i dalej nic.
4:30... i znów nic. Coś tu nie gra! Albo raczej ktoś nie śpiewa. Nie słychać naszego sąsiada. Cisza. 
No tak! Przecież jesteśmy już drugą noc w Nazarecie. Nasz przyjaciel z Góry Oliwnej pewnie "śpiewa" pełnym głosem, ale tego nie słyszymy. Więc można spać dalej. Kolejny dzień w Galilei przed nami. 

Najpierw powoli... jak żółw ociężale... ruszyła maszyna...
Dokładnie o godzinie 7:15 rozpoczynamy nasz dzień śniadaniem. Jest spoko. Przez księdza Jana mamy nakreśloną wizję dzisiejszego dnia. Po śniadaniu szybko się pakujemy, wsiadamy w nasze dwie "Skody Fabie lub podobne" i lecimy w stronę Kany. A w Kanie co było? Wino! E... znaczy cud, kościół, modlitwa, wesele. No. Wiadomo. Pojechaliśmy modlić się za małżeństwa naszych rodziców, znajomych, może niektórych z nas. Tutaj zazwyczaj odnawia się przyrzeczenia małżeńskie. Nie skorzystaliśmy z okazji. 






Po wypełnieniu zaleceń kolędy "Cicha noc" - a w szczególności części: "odkupieeeeeniee wiiiiiiin, odkuuupieeeenie win" i"obciążeni winami" (jak nakazuje to część jednego hymnu brewiarzowego), które pojadą z nami do Polski, ruszyliśmy w stronę góry Tabor. Nie wiem czy wiecie, ale gdy Ewangeliści opisują, że Jezus "wziął z sobą Piotra, Jana i Jakuba i wyszedł na górę, aby się modlić" to nie mają na myśli byle jakiego pagórka. Góra Tabor robi wrażenie. Jest co wjeżdżać. Błogosławiliśmy Pana za automatyczne skrzynie biegów w naszych "Skoda Fabia lub podobne". A co na górze? 1. Przepiękny kościół. 2. Piękny teren wokół kościoła. 3. Cudowne widoki. Zresztą... zobaczcie sami na zdjęciach. 
Mieliśmy czas, żeby posiedzieć i pomodlić się. Każdy z nas potrzebuje takiego doświadczenia jakim dla Apostołów był Tabor. 








Kiedy Apostołowie schodzili z Jezusem w dół to "zachowywali milczenie". My nie daliśmy rady. Zakręty, serpentyny i widoki powodowały ciągłe ochy i achy. 

Następnie udaliśmy się z powrotem do Nazaretu. Mimo, że mieszkaliśmy tam przez dwie noce, to pielgrzymowanie po mieście, w którym większość swojego życia spędził Jezus zostawiliśmy sobie na koniec. Taka truskawka na torcie. 

Zaczęliśmy od... obiadu. A jak obiad na mieście to tylko falalalafele. Potem jednak uderzyliśmy już prosto w stronę Synagogi w Nazarecie. To w tym miejscu stała starsza synagoga, w której nauczał Jezus. Wiemy z kart Ewangelii, że nie został jednak mile przyjęty wśród swoich. 

Potem udaliśmy się do miejsca, w którym bł. Karol de Foucauld spędził trzy lata modląc się i podejmując niewielkie prace fizyczne. Tutaj duchowość małych braci i sióstr nabierała kształtów. Zostaliśmy przyjęci przez jednego z braci i mieliśmy możliwość zobaczyć piękne i ciche miejsce w samym centrum głośnego Nazaretu. 



Potem poszliśmy w stronę Bazyliki Zwiastowania. W końcu! Żartowałem. Wpierw kościół św. Józefa. Nasz ksiądz Jan już niedługo rozpoczyna pracę duszpasterską w parafii pw. św. Józefa w Lesznie, więc też w naszych modlitwach pamiętaliśmy o nim i parafianach. 

Gdy już na prawdę nie było innej opcji... poszliśmy do Bazyliki Zwiastowania. Robi cudowne wrażenie. To tutaj rozpoczęło się życie Jezusa pod sercem Maryi. To tutaj wraz z Józefem żyli, mieszkali. Obejrzeliśmy dolny i górny kościół, pomodliliśmy się w miejscu Zwiastowania i poszliśmy na mszę do bocznej kaplicy.

Ks. Jan w kazaniu pokazał nam jak bardzo Maryja zaufała Panu. Na jej wzór także powinniśmy podpisać się pod planami Boga, mimo, że nie wiemy jakie one są. To jest prawdziwe zaufanie. Mszę zakończyliśmy, każdy osobiście, modlitwą, którą napisał bł. brat Karol de Foucauld (zamieszczę ją na końcu) zawierzając w 100% nasze życie woli Bożej. 











A potem? Wsiedliśmy w nasze "Skoda Fabia lub podobne" i ruszyliśmy w stronę Jerozolimy. Trasa doliną Jordanu to było nasze marzenie! No... tak serio to podobno autostrada 6 jest płatna... a że jesteśmy z Poznania... to serio woleliśmy pojechać doliną Jordanu. Zostawiając jednak sprawę motywacji trasa była absolutnie piękna. Pustynia. Góry. Pasterze owiec i owce.








Szczęśliwie wróciliśmy. Na licznikach naszych "Skoda Fabia lub podobne" dużo kilometrów, w naszej głowie jeszcze więcej zapamiętanych miejsc i widoków, a łaska Boża otrzymana i wymodlona jest niepoliczalna. To był absolutnie piękny dzień! Cieszę się, że mogę się z wami tym podzielić. :)

Po moim podpisie będą dwa PeeSy. Jeden poważny, drugi poważny inaczej. 


dk. Tomek

PS 1. Zgodnie z tym, co napisałem zamieszczam modlitwę bł. brata Karola de Foucauld. Uwaga! Jest bardzo piękna i niebezpieczna! 



Ojcze,

Powierzam się Tobie,
Uczyń ze mną co zechcesz.
Cokolwiek uczynisz ze mną
dziękuję Ci.

Jestem gotów na wszystko,
Przyjmuję wszystko,
Aby Twoja wola spełniała
się we mnie i we wszystkich
Twoich stworzeniach.

Nie pragnę nic więcej mój Boże.
W Twoje ręce powierzam
ducha mego,
Z całą miłością mojego serca.
Kocham Cię
i miłość przynagla mnie,
by oddać się całkowicie
w Twoje ręce,
Z nieskończoną ufnością,
Bo Ty jesteś moim Ojcem


PS 2. Trochę kultury izraelsko-palestyńskiej. A dokładniej kultury jazdy samochodem. Szczerze? Nie mogę tego rozkmninić. Wiecie ile to jest nanosekunda? To czas, który w Izraelu mierzy się od zapalenia zielonego światła do chóru klaksonów samochodów za tobą. Więc z jednej strony wszyscy trąbią bo... tak. Za wolno? Klakson! Za szybko? Klakson! Uwaga wjeżdżam? Klakson! Dalej, wpuszczam Cię? Klakson. Ale jak gościu się zatrzymuje na środku drogi bo z bagażnika Forda Mondeo wyciąga kozę to nie ma problemu. Serio tego nie czaję. 




Dzięki za to, że czytacie nasze wypociny! :) 



PS 3. (miało nie być, ale jest). Właśnie gadamy z ekipą z Ghany. Jeśli chcecie wiedzieć co u nich słychać zajrzyjcie tutaj: http://akmghana2019.misja.info







Komentarze